środa, 23 marca 2016

Dzięcioł czarny

Dryocopus martius (Linnaeus, 1758)
Dzięcioły czarne są duże, ruchliwe i hałaśliwe, więc trudno nie zauważyć ich podczas
wypraw do lasu.
Długość ciała: 45-55 cm
Rozpiętość skrzydeł: 65-68 cm
Masa ciała: 250-350 g
Wygląd: Samce – zarówno bardzo młode, jak
i dorosłe – mają jaskrawoczerwoną czapeczkę
sięgającą od czoła do potylicy. Samice – w każdym
wieku – mają jedynie czerwoną plamę z
tyłu głowy. Płeć młodych dzięciołów czarnych
można rozpoznać nawet u piskląt, jeszcze
w gnieździe, jeśli tylko są już opierzone.
Występowanie: Dzięcioły czarne zamieszkują
lasy umiarkowanej strefy klimatycznej Europy
i Azji. W południowo-zachodnich Chinach
i w Tybecie występuje odrębny podgatunek
– D. m. khamensis. W Polsce dzięcioły czarne
zasiedlają lasy całego kraju, łącznie z górami
do wysokości 1300 m n.p.m. Nigdzie jednak
nie są liczne, chociaż ogólnie znane.
Lęgi: Samica składa 3-5 jaj i wysiaduje je przy
współudziale samca 12-14 dni. Pisklęta przebywają
w gnieździe około 4 tygodni. Potem
jeszcze kilka tygodni są dokarmiane, głównie
przez samca.
Pokarm: Larwy owadów żerujące pod korą
drzew i w martwym drewnie oraz mrówki,
głównie gmachówki i rudnice. W celu dobrania
się do ich larw dzięcioły rozkuwają zajęte przez
nie pnie martwych drzew, a zimą rozkopują
mrowiska rudnic
Naukowa nazwa Dryocopus pochodzi od greckich
słów dryas – drzewo i kopto – stukać. Słowo
martius pochodzi z języka łacińskiego i nawiązuje
do Marsa, boga wojny. Nazwa tego dzięcioła w wielu
współczesnych językach europejskich nawiązuje
do czarnej barwy upierzenia.
Dzięcioły czarne swe ogromne dziuple lęgowe
wykuwają głównie w sosnach, czasem w drzewach
liściastych, ale bardzo rzadko w świerkach. Otwór
wejściowy ma średnicę około 10 cm, ale częściej ma
kształt owalny, o średnicy pionowej 11-15 cm, a poziomej
8-10 cm. Głębokość dziupli sięga 50 cm. Są to
więc duże dziuple, w następnych latach bardzo chętnie
zajmowane przez siniaki, puszczyki, a nawet kuny.
Wykucie takiej dziupli zajmuje parze około 2 tygodni.
Dzięcioły czarne są ogromnie silne. Ich bębnienie
wiosną w rewirach lęgowych roznosi się daleko. Podobnie
donośne są ich różnorodne okrzyki, od głośnego
„krri-krri-krrii”, wydawanego w locie, po przeciągłe
ostre „kiaaa”, wykrzykiwane po wylądowaniu.
Wiele lęgów ulega zniszczeniu przez kuny.
Samodzielne młode osobniki podejmują wędrówki
w celu znalezienia dla siebie odpowiedniego
terytorium. Niektóre z nich pojawiają się nawet
kilkaset kilometrów od rodzimego rewiru lęgowego.
Do „Azylu dla Ptaków” w warszawskim
ogrodzie zoologicznym dzięcioły czarne trafiają
corocznie. Zwykle są to młode ptaki, które jeszcze
słabo latają i nie boją się ludzi. Nie należą do łatwych
podopiecznych. Trudność sprawia nam nie tylko
przygotowanie wystarczająco solidnej klatki lub
woliery, ale przede wszystkim ich prawidłowe
żywienie i przygotowanie do życia na wolności.
Najpierw trzeba nauczyć dzięcioła zjadania pokarmów
zastępczych: jajka na twardo i twarogu z dodatkiem
mieszanki dla ptaków owadożernych i mrożonych
mrówek, których jednak mamy niewiele
i zawsze musimy je oszczędzać. Po kilku dniach
spożywania pokarmu zastępczego u młodych
dzięciołów zaczynają występować objawy niedoboru
witamin z grupy B. Muszą wtedy dostać
zastrzyk i już następnego dnia problem mija.
Pewnego razu mieliśmy pod opieką dwie młode
samice dzięcioła czarnego, które w związku z urazami
skrzydeł nie mogły już powrócić do wolnego życia.
Będąc z kolejną wizytą w ogrodzie zoologicznym.
Lohberg w Lesie Bawarskim, przekonałem jego
dyrektora, że nasze dwie dzięciolice będą doskonałymi
partnerkami dla jego samotnego samca. Była
tam przestronna woliera, a w pobliskim lesie nie
brakowało suchych pni drzew, które wstawiano do
niej znacznie częściej niż w Warszawie. Umówiliśmy
się, że podrzucę samice przy okazji wyjazdu do
Berlina, a z tamtejszego ogrodu już łatwo powinno
się udać przesłać je do Lasu Bawarskiego. Do Berlina
jechałem samochodem z dyrektorem naszego zoo.
Wieźliśmy bociany białe w darze dla berlińskiego
zoo, z życzeniami, by przybywało berlińczyków.
Był to prezent z okazji obchodów Dni Berlina.
Dzięciolice umieściłem w osobnych, bardzo
solidnych skrzyniach transportowych wykonanych
z grubej sklejki. Zaraz za Warszawą dzięciolice
rozpoczęły kanonadę. Jak szalone waliły dziobami
w skrzynie, ale byłem spokojny: takiej sklejki nie
rozwalą, a poza tym zaraz im się znudzi. Nie znudziło
się! Na przejściu granicznym w Świecku z przerażeniem
odkryłem, że jedna ze skrzyń ma już dziurę,
przez którą lada chwila dzięciolica dobierze się do
ściany samochodu. Druga samica uderzała dziobem
mniej systematycznie, po różnych ścianach skrzyni
transportowej, więc nie zrobiła otworu, tylko
naprodukowała drzazg. Otwór musiałem jednak
czymś zatkać. Wydłubałem betonową kostkę
z parkingu na terminalu celnym i zaklinowałem ją
w otworze. Po dalszych dwóch godzinach byliśmy
już w berlińskim zoo. Dzięciolice umieszczono
w wolierze, gdzie miały odpocząć do jutra, przed
dalszą podróżą do Lasu Bawarskiego. Zlecono też
naprawę skrzyń transportowych, które obito blachą.
Rano okazało się jednak, że dzięciolice rozwaliły
drewnianą ścianę woliery, przedostały się do
sąsiedniej, gdzie były młode bażanty, zniszczyły jej
drewniane elementy, narozrabiały jak pijane zające
i nie było odważnych, by je złapać i ponownie
zapakować do skrzyń. W końcu jednak udało się i to.
Dzięciolice szczęśliwie dojechały do oczekującego ich
samca. Jedna z nich już następnej wiosny przystąpiła
do lęgu. Był to pierwszy taki przypadek w europejskim
ogrodzie zoologicznym, więc w Lohbergu
panowała radość. My też byliśmy szczęśliwi, że
dzięciolice opuściły nasze woliery, a w Berlinie
na pewno jeszcze długo będą o nich pamiętać.